wtorek, 15 listopada 2011

Płaczliwy Rohacz


Jest coś wspaniałego w obcowaniu z majestatem największego stwórcy. Każdy dźwięk wydobywający się z głuchej ciszy, niczym piorun, przeszywa nasze myśli i ciało. Niby znajomy, a jakże inny. Bliski, a daleki. Tak niepospolicie wyraźny i prosty. Dopadają nas drgawki, zarówno od wewnątrz jak i z zewnątrz. I znowu cisza...

Mamy poniedziałek, 17 października. W Zverowce, oprócz nas i personelu, nie ma już nikogo. Weekendowi turyści pojechali już do swoich domów. Słowacja już za dwa tygodnie zamknie szlaki dla wędrujących turystów w Tatrach. Już teraz można zwietrzyć ospały klimat. Obudziłem się nieco wcześnie, jest 5.30. Agnieszka, Jurek oraz Mirek, tak samo jak Ja, leniwie reagują na odgłos budzika w telefonie. Trzeba się zwlec z wyra. Zrobić prędkie śniadanie i napełnić herbatą opustoszałe termosy. Dziś dzielimy się na dwie grupy: Agnieszka z Jurkiem - zmierzają na przełęcz pod Osobitą, Ja z Mirkiem - mamy dzisiaj w rozkładzie Płaczliwy Rohacz. Pakujemy z Mirkiem niewielkie plecaki , ubieramy się i jako pierwsi pozostawiamy chatkę.


Na zewnątrz króluje lekki chłód. Jest rześko i przyjemnie, ani znaku po przenikającym wietrze sprzed dwóch dni. Ponownie mamy dzisiaj do przejścia 5km asfaltowego odcinka prowadzącego do Tatliakovej Chaty. Nieprzerwane rozmowy zabijają monotonię. Monotonię? Ileż to można oglądać ośnieżonego Salatina i równie białego Wołowca? Ile razy się można tym zachwycać? Wydawać by się mogło się, że bez umiaru... Jednakże monotonia, może dotrzeć nawet w takie najpiękniejsze miejsca. Zdaję sobie sprawę, że wieczorem będę wzdychał za tym wszystkim. Będę chciał wrócić, w świadomości planując nową ekspedycję!


Przy Tatliakovej Chacie zakładamy raki. Mądrzejsi po wczorajszej ekspedycji na Banikov, nie będziemy ryzykować poślizgnięć na trasie na Smutną Przełęcz. Śnieg trzeszczy pod rakami, a solidne kolce wbijają się w lód. Niezawodnie i sprawnie przybywamy do rozgałęzienia pod Rohackimi Plesami. Pojawia się więcej śniegu. Tutaj już raki będą nam tylko utrudniać wędrówkę. Zdejmujemy je i robimy krótki odpoczynek.


Na trasie króluje nienaruszona cisza. Wiatr, który niczym torando odbija się od skalnych czubków - zamilkł. Smutna Dolina jest zacieniona, zachowują się tutaj ujemne temperatury. Po prawej stronie, na skalnym zboczu, utworzył się osobliwy lodospad. Lśni on w słońcu nieskazitelnie białym kolorem. Od czasu do czasu słychać odpadające sople, które rozrywają się o skały i opadają niczym kryształy do doliny. To promienie słoneczne uszkadzają to lodowe dzieło. Nie spodziewaliśmy się, że w naszej najbliższej strefie, nie będziemy mieli kontaktu wzrokowego z innymi turystami. Zjawisko bardzo rzadko napotykane w Tatrach. W Beskidzie Małym, na mniej popularnych szlakach, przez cały dzień można spotkać kilka wędrowców. Jednak w Tatrach? Nie do pomyślenia! A jednak....


Idziemy w kierunku Smutnej Przełęczy. Dzisiaj w dwuosobowym zespołem. Rośnie w tej sytuacja znaczenie wyrażenia - odpowiedzialność. Zimowy, tak bardzo surowy krajobraz, jest piękny. Jednak może być podstępny. Testujemy swoje siły. Ja czuję się znacznie lepiej aniżeli wczoraj. Za to Mirek ma dziś gorszy dzień. To wtedy, po raz pierwszy, pomyślałem co by się stało gdyby? Idziemy dalej...


Dochodzimy na Smutną Przełęcz. Pomimo wolniejszego tempa, jesteśmy na Przełęczy o roztropnej godzinie. Jest 10.00. Na "dzień dobry" wita nas swoim potężnym grzbietem Baraniec. Nie chcę składać deklaracji, ale na Barańcu, jeszcze mnie nie było... A takie widoki są jak zachęcenie, którego nie można nie przyjąć! Poniżej Ziarska Dolina. Po prawej stronie znajduje się szlak w stronę Trzech Kop, które są schowane za w zupełności dużym przewyższeniem. Po lewej szlak na Płaczliwy. Spoglądam na drugą stronę przełęczy. Wszystko się topi pod działaniem dominacji promieni słonecznych. W zacienionych miejscach utworzył się lód. Warunki przypominają mi wiosnę w Tatrach.


Sporządzamy dłuższy spoczynek, konsumujemy śniadanie i regenerujemy siły. Jest ciepło, wiatr leniwie wspomina o sobie. Rozmawiamy i chłoniemy to czego doświadczamy. Niektórzy lubią jeść śniadanie na tarasie. My również mamy dzisiaj tu własny taras... Najbliższych sąsiadów z niego nie dostrzegamy.... Bezcenne.


Ponownie szacujemy sytuację i własne moce. Co prawda pierwsze wzniesienie wygląda dość interesująco, jednakże omija je nie stanowiący trudności trawers. Siły po części zregenerowane. Jest decyzja... Próbujemy! Pozostawiamy ekwipunki i ruszamy na Płaczliwego. Gdzie dojdziemy tam będziemy. Nic na siłę! Płaczliwy Rohacz nie zwieje.


Śnieg się topi. Najgorsze są jednak oblodzone odcinki. Można na nich nieco zjechać. Pierwsze przewyższenie osiągnięte. Teren się wypłaszcza. Śnieg jest tutaj wybitniej mokry. Za nami uwidocznia się Banikov, Przysłop oraz Hruba Kopa z Trzema Kopami. Przysłop wygląda z tego miejsca bardziej okazale od Banikova. Wspinamy się dalej. Południowo-wschodnie zbocze Płaczliwego nie jest pokryte śniegiem. Odróżnia się na tle białych czubków. Znajdujemy się mniej więcej za połową drogi do naszego celu. Tutaj musimy po raz kolejny podjąć decyzję - co dalej? Mirek rezygnuje - nie jest to jego dzień. Góra tym razem z nami zwyciężyła. Wracamy na przełęcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz